BLOG NALOGOWCA

Jedną z kilku moich życiowych dewiz jest ta, że:

Wybrzmiała mi w głowie ponownie gdy uświadomiłem sobie fakt, iż złamanie kostki , którego doświadczyłem, miało miejsce dokładnie w rocznicę rozstania z narzeczoną. Niemniej sam ból, który towarzyszył mi podczas pierwszego etapu leczenia, był bardzo pomocny w leczeniu mentalnych ran.

Kolejny raz wspomniałem powyższe motto całkiem niedawno - w momencie gdy zdałem sobie sprawę, że rekordowo najdłuższy okres abstynencji od mojego najgorszego nałogu, miał miejsce w podobnym okresie.
Typowa dla mnie dociekliwość poskutkowała dokonaniem obliczeń...
Dzisiaj pobijam poprzedni rekord, realizując jednocześnie wyznaczony cel polegający na zdobyciu 90 dni wolności. Dokładnie rok i trzy dni temu poddałem się, zaledwie dzień przed zrealizowaniem celu.

Jest to dla mnie ważne wydarzenie ze względu na najdłuższy okres przerwy w zażywaniu odkąd podjąłem leczenie.
Ze względu na to krótko podsumuję; dużo pracy. Zarówno fizycznej - zaczynając od pozyskania środków do opłacenia terapeuty, spięcia budżetu przy jednoczesnym zażywaniu, oraz całkiem niedawne zmagania z kontuzją - jak i tej mentalnej w gabinecie, a w ostatnich miesiącach również poza nim.
Nie osiągną bym tego bez wsparcia bliskich osób. Wielokrotnie też nie udawało się to wcześniej, zanim ustabilizowały mnie leki.

Ciężko mi jednak jednoznacznie rozwiać wątpliwości związane z wrażeniem, że uznawane przeze mnie prawo przyciągania jest w konflikcie z myśleniem magicznym. Nadanie sensu swoim działaniom jest wygodniejsze niż błądzenie po wątpliwie wyznaczonej drodze. I pisząc to z myślą o negatywnym wydźwięku mechanizmu iluzji i zaprzeczenia zdaję sobie sprawę, że dokładnie te same słowa wybrzmiewające z pozytywnym nastawieniem są niemalże definicją prawa przyciągania.

Czyżby sukces, definiowany jako osiąganie wyznaczonych celów, składał się ze zmiany nastawienia? Oczywiście że tak. Dlaczego mnie to dziwi? Ponieważ do niedawna nie było dla mnie oczywistym, że pokonywanie bólu jest częścią procesu rozwoju. A ten jest niezbędny do wyznaczania kolejnych celów, które są składową kolejnych sukcesów. I tak się to samo nakręca.
Proste? Niby tak, ale wpadłem na to pomiędzy kilkoma wersami powyżej.

Trzeźwa ocena sytuacji przydaje się właśnie w takich chwilach. Gdy dopada wątpliwość, smutek, samotność, można by wymienić wiele innych cech, emocji, stanów, nastrojów - pod siebie.
Wspomnienie euforii, braku skupienia i mniejszym apetycie na sen przypominają mi o innych chorobach z którymi idę przez życie i sprowadzają na ziemię.

Po złapaniu oddechu i przeciągnięciu wracam myślami do czasu, który zdecydowanie nazwałbym czarowaniem samego siebie. Iluzją było wyobrażenie siebie stawiającego sobie cele, osiągającego je bez jakiegokolwiek wyobrażenia, zaplanowania, weryfikowania, czy korygowania drogi potrzebnej do jego osiągnięcia. Migawki z marzeń nieumiejscowionych w czasie. Moje własne argumenty pomału do mnie trafiają, ale jak to z rozprawek pamiętam - czas na drugą stronę medalu.

Czy mając świadomość posiadanych zaburzeń i chorób iluzją nie jest kreowanie obrazu siebie, który sprawia wrażenie klarownego?
Przecież tak jak przy porównaniu czynnego uzależnienia do trzech miesięcy częściowej abstynencji dochodzę do kreatywnych spostrzeżeń, tak i po kolejnych trzech mogę przyznać że byłem w błędzie i dopiero przejrzę na oczy. Tylko jaki sens ma podważanie własnych zamiarów. Celowo nie sformułowałem pytania - szybki wniosek z lekcji o nastawieniu. Szalę przeważa Carpe Diem.

Kropki się łączą, a plan trzyma kupy co bardzo pozytywnie na mnie wpływa.
Niemniej ciesząc się z komfortu wyrażania uczuć myślę o wstydzie. I to jego wezmę na celownik następnym razem.