BLOG NALOGOWCA

Uzależnienie nie jest wyborem - to choroba. W tym wpisie nie mam jednak zamiaru szukać usprawiedliwienia, ale jak najdokładniej podsumować to co w trakcie trzech lat od podjęcia walki udało mi się osiągnąć. I mam na myśli podsumowanie jednego ze skuteczniejszych narzędzi, a mianowicie terapii. Dodatkowo jest to, w pewnym sensie, moja "praca domowa".
Niestety, mimo rosnącej świadomości społeczeństwa, w naszym rodzimym kraju stygmatyzacja chorób psychicznych dalej daje się odczuć. Opinię tą wyrobiłem na podstawie własnych przeżyć i obserwacji innych chorujących osób.

Pierwszy zapamiętany przeze mnie kontakt z psychologiem miałem w gimnazjum. Sprawa dotyczyła członka mojej rodziny. Byłem świadkiem rozmowy która na wiele lat zraziła mnie do lekarzy zajmujących się pracą nad umysłem. Byłem świadkiem przedmiotowego traktowania i dotknęło mnie to tak bardzo ze względu na udział w podjęciu decyzji o dalszych losach pacjenta. Mimo rzekomej renomy specjalistki słysząc te słowa wiedziałem, że jakiekolwiek inne rozwiązanie będzie lepsze. Czas pokazał, że zadziałałem emocjonalnie i odciągnięcie od sugerowanego rozwiązania było złą decyzją. Ale o tym nie dzisiaj. Jako członek rodziny musiałem wykonać jakieś testy i zapamiętałem również, że ta sama psycholog nie mogła uwierzyć, że jestem w stanie logicznie uzasadnić wybory, które dały ponad oczekiwane wyniki, zarzucając mi losowość w ich wyborze.

Psychiatra kojarzył mi się tylko ze "szpitalem dla wariatów", w którego wyobrażeniu widziałem poczochrane, krzyczące kobiety i mężczyzn w kaftanach, do których strach podejść. Świadomości na temat leków nie miałem żadnej, poza przeciwbólowymi, witaminą C i kilkoma na odporność.
Ktoś zażywający leki psychotropowe był "wariatem". Ale skąd miałbym jako dziecko wiedzieć więcej, skoro wtedy piętno było jeszcze dotkliwsze? Dzisiaj wiem jak mało wyrozumiałe było moje podejście. Niestety te uprzedzenie dało mi się odczuć w dorosłości, a dokładniej bezpośrednio dotknęło mnie to poprzez odciąganie sięgnięcia po pomoc specjalistów.

Z czasem dorobiłem do tego uprzedzenia całą filozofię głoszącą, że psycholog, czy terapeuta, których wtedy wrzuciłem do jednego worka jest zagrożeniem odbierającym indywidualne cechy osobowości i równającym wszystkich pacjentów pod jedną linie - takiego przysłowiowego Kowalskiego.
Teraz wiem, że było to zwyczajnie spowodowane strachem; lekiem przed nieznanym i niezrozumiałym. I mimo że samo rozpoczęcie leczenia było krokiem w którym przełamałem barierę stworzoną przez te przeświadczenie, to dotarcie do przyczyny, którą wyparłem z pamięci, i przepracowanie jej zajęło mi kilka lat.

Pracowaliśmy ze sobą jakiś czas i bardzo szybko złapaliśmy wspólny język. Któregoś dnia spotkaliśmy się na spacerze nad rzeką płynącą przez nasze miasto, który urozmaiciła nam jedna z używek. Wcześniej miałem doświadczenia z osobami w trakcie ataku paniki, ale to czego wtedy doznałem było całkowicie nieoczekiwane.
Był to etap mojego życia w którym zdawałem sobie już sprawę z problemu z używkami, ale jak większość uzależnionych sądziłem, że jestem inny, że poradzę sobie bez niczyjej pomocy, całkowicie lekceważąc fakt, że nie jestem w stanie się opanować.
Z łapczywością nałogowca zażyłem więcej niż chciałem i dobra jakość w połączeniu z ilością okazała się dla mnie ciężarem nie do udźwignięcia. Do końca życia nie zapomnę jak trzymałem się drzewa z tak ogromnym lękiem, że mało co nie zrobiłem pod siebie.

Sytuacja powtórzyła się jakiś czas później, po tej samej używce, ale że byliśmy w mieszkaniu koleżanka zareagowała dając mi jeden z mocniejszych środków uspakajających. To jak się poczułem było dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Nigdy nie czułem się tak błogo. I nie mam na myśli otumanienia się kolejną używką, tylko intuicja podpowiedziała mi że to jest właśnie normalność. Wtedy zrozumiałem, że nie chodzi tylko o używki, ale że z moim życiem jest coś nie tak. Po długiej rozmowie koleżanka pomogła mi w podjęciu decyzji o rozpoczęciu leczenia polecając lekarza. Korzystając z dobrego samopoczucia wsiadłem do samochodu, włączyłem radio i spontanicznie wyjechałem na jedną z tras wylotowych z miasta ciesząc się chwilą.

Pierwsza wizyta była dla mnie ogromnie stresująca, a swojego lekarza poznałem całkowicie przypadkiem na papierosie. Zamieniliśmy kilka słów i od razu wiedziałem, że jestem w dobrym miejscu. Kilka wizyt spędziliśmy na dokładnym wywiadzie i doborze leków. Równolegle szukałem informacji na temat swoich zaburzeń tak żeby dowiedzieć się jak najwięcej. Po tym czasie zacząłem uczęszczać na pierwszą terapię. Mimo miłych uwag ze strony terapeutki na temat znajomości terminologii i pytań porównywalnych do takich jakie zadają studenci trzeciego roku psychologii nie udało się nam znaleźć wspólnego języka, co poskutkowało tym że po 5-6 wizytach ją przerwałem.

Była to prywatna poradnia zdrowia psychicznego, ceniąca swoje usługi, przez co po jakimś czasie zdemotywowany nie utrzymywaniem abstynencji postanowiłem skorzystać z darmowej pomocy. Nie mogłem sobie pozwolić na jednoczesne zażywanie i opłacanie leczenia.
Problemem okazało się to, że jako nałogowiec wysoko funkcjonujący mam zupełnie odmienne wyobrażenie leczenia niż lekarze NFZ. Moim założeniem od początku leczenia, a może nawet i dużo wcześniej - bo już wtedy miałem pewną samoświadomość, było skupienie się na problemach które doprowadziły mnie do konieczności wypracowania mechanizmów regulowania emocji i uczuć. Od NFZ dostałem dwukrotnie zaproszenie na roczny pobyt w ośrodku.

Ważnym do wspomnienia etapem było rozpoczęcie uczęszczania na spotkania wspólnoty osób zdrowiejących. W znacznym stopniu uświadomiło mi to jaki jest przebieg tej choroby i jak duże znaczenie ma wsparcie ze strony otoczenia. Niestety szukałem tego wsparcia, w postaci zrozumienia i akceptacji, również wśród społeczności osób zażywających, co mimo poznania kilku wartościowych osób okazało się ślepym zaułkiem. Na szczęście będąc szczerym ze swoim terapeutą wypracowałem nawyk wycofywania się z takich sytuacji i szukania alternatyw.
Spotkania stacjonarne i online (które na ten moment preferuję) pozwoliły mi w jakimś stopniu poznać, a dokładniej zobaczyć i usłyszeć osoby z podobnym do mojego problemem.

Wtedy jeszcze skupiałem się na problemach, a nie ich rozwiązywaniu. Leczenia w tej formie nie podjąłem, szukając pomocy dalej. Był to najtrudniejszy okres mojego dotychczasowego życia, z powodu burzliwego związku, zmiany pracy i do tego zmiany mieszkania. Przygniotło mnie to na tyle, że razem z narzeczoną na trzy miesiące wylądowaliśmy w salonie u mojej mamy. Jakiś czas później, po przeprowadzce i już po wyprowadzce niedoszłej żony szukałem specjalisty w okolicy. Jednak rozstanie wpłynęło na mnie tak mocno, że potrzebowałem miesiąc wolnego od wszystkiego żeby dojść do siebie.
Pierwsza terapeutka z okolicy do której trafiłem już po kilku minutach powiedziała mi, że nie podejmie się leczenia, ale to właśnie od niej dostałem polecenie do jej wykładowcy, również terapeuty z którym jestem już prawie dwa lata.

Najważniejszą, a dokładniej najprzydatniejszą rzeczą której nauczyłem się na terapii było uświadomienie sobie, że bardziej przejmuje się wszystkimi dookoła niż sobą. Wynikało to oczywiście z wykształconych w dzieciństwie mechanizmów obronnych, ale co również przypuszczałem wskazywało na bycie manipulantem. Bo niezależnie od intencji: czy chęci uniknięcia nieprzyjemnych emocji, czy perfidności - nakłonienie do podjęcia lub zaprzestania określonego działania to manipulacja.

Podważenie zaufania do samego siebie było dla mnie bardzo kłopotliwe. Z powodu niskiej samooceny wierzyłem sobie, ale z racji tego, że wiara z założenia jest uznaniem przekonań gdy zacząłem je mimo strachu weryfikować wiele z nich okazało się niesłusznymi i nie mogłem w nich dalej trwać. Czułem się jak zostawiony na lodzie, przy czym wystawiłem sam siebie,. Trochę czasu minęło zanim zacząłem we właściwy sposób wykorzystywać cotygodniowe wizyty i budować solidne fundamenty.

Patrząc z perspektywy czasu terapia jest dla mnie nieustającym przechodzeniem przez kolejne zamknięte drzwi z frustrującymi przerwami na szukanie kluczy do tych zamkniętych. Niektóre tematy przerabiamy na poczekaniu, na innych spędzam kilka tygodni. Niekiedy też cofałem się o kilka kroków przez złamanie abstynencji i wracanie do starych schematów myślowych. Zawsze staram się przychodzić przygotowany, czyli z co najmniej jednym tematem w którym miałem wątpliwości.

Kolejnym z takich etapów było dla mnie przeanalizowanie kluczowych problemów z dzieciństwa. Zajęło to jak dotychczas najwięcej czasu i trwa dalej, ponieważ tematy czasem przeplatają się, albo pod wpływem nowych wniosków coś mi się przypomina i pracuję nad nowymi emocjami. Temat jest o tyle trudny, że ciężko było mi przyznać wyrządzenie krzywdy przez bliską osobę. Na szczęście, o ile się umie, można wybaczyć, albo poświęcić czas na nauczenie tego - to punkt w którym jestem.

Z uznanych przeze mnie jako warte wymienienia: odważyłem się o trudnych tematach myśleć poza gabinetem, w kolejnym zmiana lekarza prowadzącego mnie w farmakologii, w jeszcze innym zmiana nastawienia do pracy, czy relacji partnerskich. Celowo stopniowo rezygnuję ze szczegółów, ponieważ to właśnie w nich tkwi szkopuł. Każdy człowiek jest inny, każdy przeżył, widział co innego, ma odmienne skojarzenia, przekonania i zdanie. Jeden wpis to za mało żeby opowiedzieć całe życie.
Mimo wszystko podsumowałem zgodnie z założeniem najważniejsze etapy, a co szczegółów z pewnością będę z czasem wracał - takie są założenia tego miejsca.

Moim wnioskiem na ten moment jest konieczność wytoczenia jak najszybciej jak najcięższych dział. Podjęcie działania i skorzystanie ze wszystkich możliwych środków. Stawka jest wysoka.
To nieuleczalna choroba która nieleczona prowadzi do utraty wolności, zdrowia, a ostatecznie do śmierci. Terapia uświadomiła mi również, że mogę poprawić komfort swojego życia, trwać w abstynencji, ale całe życie będę musiał pilnować się, żeby nie wrócić do starych schematów zachowań.
I że jest to mój świadomy, wypracowany wybór.