BLOG NALOGOWCA

Czasem zdarza się tak, że chcielibyśmy coś wyrazić, jakieś emocje, ale nie ma ku temu sposobności. Coś nas blokuje, nie ma sprzyjających warunków. A może jednak sprowadza sie to głównie do blokad? Minęło sporo dni od mojego ostatniego wpisu i było wiele momentów w których chciałbym się podzielić z Wami nieprzepracowanymi emocjami. Mimo wszystko nie robiłem tego. Dlaczego?

Nie wypowiem się za innych, ale w moim przypadku dzielenie się nimi wiąże się z ich ponownym przeżyciem. Tak jak to zaznaczam od początku, ten blog jest dla mnie miejscem dania im upustu w momencie kiedy ich przeżycie samodzielnie, na raz, jest dla mnie zbyt trudne. Mam świadomość, że nie brakuje mi wiedzy na temat teoretycznego ich "przetrawienia", a doświadczenia w tym by zrobić to "właściwie". Dlaczego ująłem te stwierdzenia w cudzysłów? Ponieważ to jakim jest właściwe przeżywanie emocji to pojęcie bardzo względne.

Przez prawie 2 tygodnie nie wiedziałem jak się zabrać za siebie. Pod wpływem emocji, których z jednej strony nie potrafiłem wyrazić, a zdrugiej tak silnych, że nie potrafiłem zostawić ich obojętnie, pozostawałem w rozterce której rozwiązanie poznałem dopiero niedawno. Pozostałem, na szczęście, w świadomości tego, że muszę przeżyć je sam.

Przytłaczający rytm pracy w korpo, do tego podcinający fundamenty stabilności finansowej dołek, brak konstruktywnych wniosków w terapii - ogółem splot zdarzeń nie odbijających się na mnie pozytywnie dał mi we znaki. Można powiedzieć że najmniej istotnym, ale z perspektywy czasu znaczącym elementem układanki było przeświadczenie o swobodzie w radzeniu sobie z problemem kiedy było to jednak zbyt trudne.

Wyczekiwanym przeze mnie momentem była oczywiście wizyta w znajomym i bezpiecznym dla mnie miejscu, w którym potrafię, mimo stresu rozłożyć problem na czynniki pierwsze. Poczuć wszystko jeszcze raz i wysilić się na tyle żeby po odczuciu tego co przez jakiś czas mnie blokowało pozwolić sobie na uspokojenie się i podjęcie adekwatnych działań.

Wnioskiem z ostatniego czasu blokady było uczucie lęku, braku czasu na podjęcie decyzji co dalej zrobić w swoim życiu, w stosunku do osoby którą dalej darzę uczuciem, w świadomości, że w tą relację na chwilę obecną nie mogę się dalej angażować. Dlaczego?

„Bo cena tego szczęścia jest za wysoka”

Dopóki nie mieliśmy kontaktu potrafiłem się skupić na swoim życiu i inwestować czas w swój rozwój. Raz lepiej, raz gorzej, ale jednak cały czas do przodu. Przełożenie energii na inną osobę odebrało mi możliwość przeznaczenia jej na siebie. Niestety jako nałogowiec, nawet będąc w abstynencji, którą ostatnio nadszarpnąłem, wykazuje zachowania i tok myślenia chorej osoby. Osobę na której mi zależy też mogę traktować jak używkę - pochłaniając się w jej emocjach, uczuciach, ale też i problemach.

Wykazując obojętność zostałem wciągnięty w rozmowę, w której nieuświadomiony problem szybko wypłyną na światło dzienne. Razem z terapeutą weszliśmy w dyskusję, podczas której szybko zdałem sobie sprawę, że sam bronie tego co mi szkodzi. I nie chodzi o drugiego człowieka, ale o relację, nastawienie, podejście...

„Co jestem w stanie dać osobie która też jest w nałogu? co ona może dać mi?”

Po tych pytaniach pojawiła się cisza, a głośny oddech terapeuty po raz kolejny nakierował mnie na skupienie się na swoich odczuciach i konieczności wyciągnięcia wniosków. Bo przecież to jest głównym problemem - połączenie emocji z logiką. Podjęcie działań w odpowiedzi na sygnał ostrzegawczy. Brak działań pod wpływem stresu, utrata zdolności ich podejmowania - jedyne co może to zmienić to trening. Podejmowanie ich mimo stresu w kontrolowanych warunkach.

Mając świadomość, że terapia nie trwa wiecznie doszedłem do wniostu, że wyciąganie takich wniosków chciałbym jak najprędzej wynieść poza bezpieczne cztery ściany gabinetu. Jednak nie zrobię tego za jednym podejściem, skokowo tak żeby wykonać zadanie i mieć to z głowy. Kluczem do sukcesu jest w tym przypadku zrozumienie, że jest to pewien proces do którego mimo obaw przed niepowodzeniem muszę się przygotować. I że mogę przy tym liczyć tylko na siebie. Oczywiście na drodze ku temu celowi mogą pojawić się inspirujące osoby, w najmniej spodziewanych momentach, jednak to przecież tylko ode mnie zależy jakie decyzje podejmuje i jakich, przez działania, spodzeiwać się skutków. Kolejne wizyty w znajomych częściach internetu, interakcja z ludzmi z grup mniej, lub bardziej zdrowieniowych, może mnie przecież przybliżać albo oddalać od tego celu. Pojawia się jednak pytanie:

„Czy warto ryzykować regres, trafiając na rozmowy oddalające mnie od celu, szukając rozmówców z którymi dyskusja pomoże mi na chwilę zwyciężyć z brakiem akceptacji samego siebie i samotnością?”

Tego dnia w którym do tych wniosków doszedłem, po treningu który rozładował stres, na spotkaniu ludzi borykających się z podobnym do mnie problemem znalazłem potwierdzenie tego do czego wątpliwie doszedłem. Nie warto podejmować takiego ryzyka, nie swoim kosztem. Zrozumiałem również, że wcalę nie muszę podejmować gwałtownych ruchów - wystarczy, że utrzymam to co już osiągnąłem. Bardzo poprawiło to mój nastrój.

Do czasu. Nie jestem pewien, czy to kwestia głodów, czy nieuświadomionych emocji które jeszcze pozostały w wewnętrznym dysonansie, ale kolejny dzień w pracy i czas wolny poza nią sprawiły, że odczułem wiele złości. Przede wszystkim świadomość szkodliwości miejsc w których bylem, gierek, kombinacji... I niepewność co dalej. Wierzę, że po ponownym obraniu właściwego kierunku, który przybliża mnie do założonego celu zmobilizuję się do dalszej realizacji planu. A jak narazie zostawiam to tutaj by dać upust wątpliwościom.