BLOG NALOGOWCA

Wydawało mi się, że od dłuższego czasu nie przychodzi do mnie żaden temat którego mógłbym się złapać. Wiedziałem że nie jest to prawdą, ponieważ będąc w dołku o wielu sprawach myślalem i z wieloma nie poradziłem sobie tak jakbym tego oczekiwał. Cierpliwie czekałem aż coś się wydaży - przysłowiowa cisza przed burzą której nie dostrzegłem uśpiła moją czujność. Ale splot wydarzeń który zaraz opiszę doprowadził mnie do wniosku, że temat do omówienia czekał od dawna, a problemem było to, że to ja musiałem do niego "dojrzeć".

W zeszłym tygodniu miało miejsce wydarzenie, na które czekałem od dawna. Okazja do poznania bliżej kogoś, z kim czuję więź, zobaczenia jak mieszka, jak żyje, kim się otacza. Dowiedzieć się wiecej niż tyle co między wierszami podczas wykonywania obowiązków służbowych. Inne miasto, niezbyt odległe. Patrząc na wydarzenia z perspetkywy czasu, nie połączyłem kropek - ale teraz dochodzę do wniosku, że przejmowałem się tym wyjazdem bardziej niż mi się wydawało.

Jak obliczyć prawdopodobieństwo przerwania abstynencji dzień przed wyjazdem, bez związku z nim? Faktem jest że tak się stało, do tego zgodziłem się na wiecej niż zazwyczaj w jedną noc. I zamiast zdobyć się na umiar, postanowiłem, że zabieram resztę ze sobą. Zbagatelizowałem wagę błędu, co wyszło oczywiście po czasie.

Fajnie się złozyło, ze względu na możliwość zrealizowania przejazdu ze środków których ważność kończy się z końcem roku. Trochę podreperowało to mój budżet. Ale gdzie sens i logika, skoro wielokrotność oszczędności z podstawowych wydatków i transportu lekką reką, bez zawachania wydaje na coś czego nie potrzebuję, a wręcz mi szkodzi?

Dojechałem ze słabym samopoczuciem, starając się nie nastawiać. Zmęczenie dało się odczuć, lecz zgodnie z definicją odpowiedzialność to obowiązek odpowiadania za swoje czyny. Dlatego starałem się przejść przez to z podniesioną głową. Poza tym miałem przeświadczenie, że jakby było bardzo źle to mam czym się poratować.

To zapoczątkowało pasmo wątpliwości, przez które coraz cieżej podejmowaliśmy decyzje. Nie mam jednak pewności, że przez zmęczenie błędnie to zinterpretowałem. Przy wyborze alkoholu sytuacja się powtórzyła; w końcu kazdy wybrał coś dla siebie. Po przyjściu do mieszkania podział rachunków. Wtedy zdałem sobię sprawę w różnicy podejścia do rozliczenia rachunków między mną a gospodarzem, przy czym dodatkowo utwierdziła mnie przecząca odpowiedź na pytanie o planowanie budżetu. Ciężko dokładnie określić mi od kiedy, chyba od rozpoczęcia leczenia, przytaczałem, że:

Przecież całe życie nie będę usprawiedliwiał rozrzutności złymi nawykami, czy też wydarzeniami z przeszłości na które nie mam wpływu?
Na tym etapie jeszcze nie uświadamiałem sobie tematu który jest gwiazdą dzisiejszego wieczoru, wiec tymczasem kontynuuję.

Oczywiście z pewspektywy czasu, wiem że oceniłem innych swoją miarą, a tyczyło się to ilości alkoholu. Towarzystwo nie okazało się tak skore do alkoholizacji, do tego już po kilku lampkach, gdy pojechaliśmy coś załatwic na mieście, odpaliłem się i doprawiłem po swojemu.

Pojawiły się ciekawe tematy, dzieki którym mogłem poznać jedną z nowych osób, poruszyliśmy temat naszych żalów odnośnie pracy i nic nie wskazywało na zbliżające się kłopoty. Wtedy tego nie wiedziałem, ale już mogłem dostrzec ich zwiastun którym były: ta, da... oczekiwania.
Alkohol zrobił swoje, w łazience sukcesywnie doprawiałem się dalej, do momentu gdy za którymś razem wróciłem z dowodami mojego występku na nosie.

Dalszej części wieczoru nie byłem pewien, ale nazajutrz gospodaż zadbał o to żeby nic mi nie umknęło. Flaszkę wypiłem sam, zachowałem się skandalicznie obrażając Panią domu, chichrałem pod nosem ze znanego wyłącznie mi powodu i wierzgałem po podłodze jak opętany. Déjà vu - Norwegia. Wstydzę się tego, że straciłem kontrolę. Ale i godzę z tym.
Resztkę tego co miałem w afekcie wywaliłem przez okno.
Po powrocie miałem już nad czym pomyśleć i poświęcając odpowiednio uwagę wyciągnąć wnioski mogące oszczędzić mi popełnienia kolejnego błędu, lecz tak się nie stało.

Dzisiejszą noc uważam za abstrakcję, bo prawie spontanicznie zrobiłem coś, czego na pewno bym żałował. Skończyło się na dniu wolnym od pracy. Na szczęście tylko na tym. Nawet pomimo rozmów, na które w innych okolicznościach bym sobie nie pozwolił. Tego dnia, jeszcze przed podjęciem decyzji rozmawiałem z osobą z którą się wcześniej kilka razy bawiłem i zaledwie wspomnienie z tego okresu, stało się wyzwalaczem.
W nocy, po raz kolejny, nie moglem być wsparciem dla osoby na której mi zależy, przez to w jakim byłem stanie. Zabolało.

Ostatni papieros uświadamia mi jak obawiam się wniosków, ale zanim do nich przejdę chciałbym przedstawić dowód na to, że przez używki coś tracę. Udowodnić sam sobie. Poprzedni weekend odbił się na spadku formy na treningu. Wkładam w nie wiele siły, każdy z nich to wyznaczanie kolejnej granicy możliwości. Poczułem to co w teorii wiedziałem przecież od dawna.
Nie chcę tego. Nie chce się cofać.

Dzisiejsza noc bardzo wyraźnie dała mi odczuć, że jednym z większych problemów które towarzyszą mi w walce z nałogiem są oczekiwania. Jak to u mnie bywa, podniesiony poziom serotoniny sprawił, że pewne kropki się połączyły i już tłumaczę dlaczego jest to dla mnie coś przełomowego, a w następstwie warte publikacji.

Przyjąłem pewne nastawienie, przez które miałem oczekiwania wobec dzisiejszej nocy. Chciałem uciec od problemów i skupić się na (złudnej) przyjemności. Dotarło to do mnie podczas dwóch rozmów, które mimo uznania za wartościowe wywołały we mnie frustrację. Przez to, że nie pasowały do przyjętych wcześniej oczekiwań. Chciałem się beztrosko i przyjemnie bawić, a nie wyciągać wnioski, czy wyjaśniać zawiłości relacji w której najpewniej zraniłem inną osobę. W akcie desperacji, chciałem osiągnąć zamierzony cel środkami, co do których miałem świadomość, że mają niezdrowe podłoże. Byłem gotów ponownie się straumatyzować, po to żeby zrealizować przyjęte wcześniej oczekiwania.

Pierwszy raz w życiu poczułem, że na szali może zaważyć mój trup. Że poświecam siebie dla złudnego celu. Że oczekiwania do których zrealizowania dążę mi szkodzą, że były nieprzemyślane i nie warte swojej ceny. Poczułem to.
Nie chcąc popełniać tego samego błędu, nie będę zakładał, że teraz wszystko się zmieni, nie bede tego oczekiwał, na to liczył, mimo że chciałbym żeby tak się stało. Pozwolę sobie obserwować jak ten wniosek wpłynie na te aspekty mojego życia, których nie planuję, nad którymi się nie zastanawiałem wyrabiając złudne zdanie, opinie które miałoby mi zapewnić poczucie bezpieczeństwa.

Teoretycznie od dawna wiedziałem że oczekiwania prowadzą do cierpienia, przez ograniczenie możliwości osiągnięcia satysfakcji do jednego wyimaginowanego efektu. Wiedziałem, że odbiera to możliwość osiągnięcia wiecej niż się zakładało, albo w inny niż zakładany sposób.
Przez to, że moim językiem miłości jest dotyk, a na nim bazowały niesłuszne oczekiwania dzisiejszej nocy, poczułem że sam się ranię.

Rozumiejąc już schemat, zaskoczyło mnie to w ilu miejscach swojego życia go dostrzegam. Oczekiwania które nawet nie były moje, ale gdzieś w okresie gdy ich nie rozumiałem przyjąłem za własne. Narzucone mi niespełnione ambicje innych osób. Odebranie decyzyjności i możliwości jej wyuczenia. Bo ja przecież nie wiem czego chce. To jak mogę tego od siebie oczekiwać?

Idąc za ciosem, odrzucając oczekiwania, lecz dalej na serotoninowym haju odważyłem się zrealizować ukryte pragnienia - bezcenne wzpomnienia zachowam jednak dla siebie 😉